poniedziałek, 12 października 2009
wtorek, 23 czerwca 2009
Meat / Remorse
Marker. Luty 2004
Długopis, marker. Luty 2004
Czasem, gdy człowiek jest zakochany i wraca z obiektem westchnień i kumplem do mieszkania swojej wybranki po nieudanym występie kabaretu, na który się we troje wybraliście, i zaczynacie wszyscy pić a potem oni zaczynają się całować, przytulać i wreszcie idą do kuchni, gdzie widzisz przez szparę w drzwiach, że się rozbierają, człowiekowi nie pozostaje nic więcej niż dopić co zostało w butelkach, wybiec z budynku, poczołgać się po ziemi, z braku innych opcji wrócić do mieszkania i zacząć rysować i pisać w półprzytomnym amoku, będąc wpatrzonym wojerystycznie przez cały czas w Ginewrę i Lancelota. Ze wszystkich zabazgrolonych kartek tylko powyższe dwie mają jakąkolwiek wartość plastyczną. Pozostałe to głównie wiersze nienawiści przepełnione słowem na "F", więc zostają na dnie szuflady.
wtorek, 2 czerwca 2009
Houdini's failed escape
Ołówek, marker. Sierpień 2004
Wykonane podczas jachtowych wojaży na Mazurach po tym, jak kilka dni wcześniej obejrzałem w Cieszynie cykl Cremaster Matthew Barney'a. Sam rysunek zainspirowany został piątą częścią, choć z samymi filmami raczej nie ma nic wspólnego. Rysowany bez modeli, więc anatomia kuleje. Dusząca mężczyznę kobieta wzorowana jest na byłej dziewczynie, z którą po roku od rozstania zaczęliśmy się na jakiś czas znów spotykać - niekoniecznie na herbatę. Filmy Barneya były jednym z ważniejszych punktów odniesienia w twórczości dla mnie i moich znajomych z Akademii przez pierwsze lata studiów. Dopiero nauka o wcześniejszych twórcach, z których czerpie (m. in. Beuys) osłabiła jego wpływ na nas.
wtorek, 26 maja 2009
Bez tytułu
Cienkopis, marker. Maj 2009
Cienkopis, marker. Maj 2009
Podczas tegorocznego pobytu w Portugalii mieszkałem u dwóch studentów szkoły fotografii w Oporto. Dzień po naszym przyjeździe oddali swojego kota, Miszę, do kastracji. Wśród bogatej kolekcji książek o fotografii mieli albumy Pierre et Gilles, Roya Stuarta i Davida LaChapelle. Ostatniego cośtam kojarzyłem wcześniej, ale nie znałem wielu jego prac. Wreszcie miałem okazję nadrobić. Nocami, po zwiedzaniu wystaw, siadywałem z albumami i "odrabiałem lekcje". Pierre i Gilles byli zabawni, a Stuart fantastyczny w swoim połączeniu pornografii i estetyki z katalogów mody.
Z wystaw, jakie odbywały się w znajdującej się 50 km od Porto Bradze w ramach festiwalu Encontros da Imagem, wielkie wrażenie na mnie zrobiła ekspozycja Aino Kannisto. Pochodząca z Finlandii fotograf tworzy wielkie analogowe obrazy w estetyce Edwarda Hoppera. Przedstawia pojedyncze kobiety w zaaranżowanej scenerii, zaznaczając przy tym jakąś tajemniczą anegdotę dotyczącą danej bohaterki. Z jawnie wyreżyserowaną kompozycją kontrastuje naturalizm samych kobiet. Mają brudne paznokcie lub popękane od zimna naczynka na twarzy.
Jedno ze zdjęć przedstawia piękną, rudowłosą dziewczynę. Siedzi w białym kitlu na ławkowej huśtawce i patrzy z zakłopotaniem gdzieś w lewą stronę, za kadr. W rękach trzyma martwego zająca. Brutalnością swoją ten obraz odstaje od innych, bardziej subtelnych prac. Ale jest piorunujący. Od razu skojarzył mi się z jednym z ważniejszych performensów Beuysa - W jaki sposób wyjaśnić obrazy martwemu królikowi. Przytoczę opis pracy i stojącej za nią idei (ze zbioru Joseph Beuys - teksty, komentarze, wywiady opracowanego przez Jaromira Jedlińskiego).
***
[Wstęp:]
W trakcie otwarcia w Galerie Schmela w Dusseldorfie wystawy zatytułowanej Joseph Beuys ... irgeiden Strang ... dnia 26.XI.1965 - jego pierwszej wystawy w kontekście świata artystycznego - Beuys przez 3 godziny wyjaśniał swą pracę martwemu zającowi. Wstęp do galerii był dla publiczności zamknięty, a performance (co prawda rejestrowany przez TV) widoczny był przez drzwi wejściowe i przez okno od ulicy. Głowa Beuysa pokryta była miodem i złotymi płatkami, a do prawej stopy przywiązana była żelazna podeszwa, stanowiąc odpowiednik filcowej podeszwy na jego lewej stopie. Ten obraz namaszczonego artysty, cicho deklamującego pod adresem martwego zwierzęcia rzeczy, które nie mogą być wyjawione bliźnim - ludziom - stał się jednym ze znaków wyobrażeniowych lat 60-tych o najszerszym rezonansie. W części jest to zasługa najdłużej współpracującego z Beuysem fotografa - Ute Klophausa. Lecz poza tym przesłanie W jaki sposób wyjaśnić obrazy martwemu zającowi tworzone jest przez zestawienie tytułu, mówiącego o naszej niezaspokojonej potrzebie wyjaśnień z rytualną maską, która skrywa w psychologicznym sensie tożsamość człowieka oraz z intymnym obcowaniem ze zwierzęciem, podczas gdy my jesteśmy z niego wykluczeni. Zwierzę wystawione jest w pełni na ewentualny atak.
[Pisze Beuys:]
Zając ma pewne cechy wspólne z jeleniem, lecz różni się od niego zasadniczo w kwestiach dotyczących krwi. Podczas gdy główną sferę ciała jelenia jest partia od środka tułowia ku głowie, to zając zależny jest od dolnej partii ciała, a więc w szczególności posiada on odniesienia do kobiet, narodzin i menstruacji, a ogólnie rzecz ujmując do chemicznego przetwarzania krwi. Kiedy zając srąży w ziemi swą formę, ujawnia wobec nas akt wcielenia. Zając wciela się sam w ziemię, to znaczy osiąga to, co my, ludzie, możemy osiągnąć jedynie w myśleniu: zając drapie, wpycha i wbija się sam w MATERIĘ (ziemię), i poprzez tę pracę jego myślenie staje się wyostrzone, a w efekcie przekształcone i staje się rewolucyjne. Nakładając miód na swą głowę w jasny sposób czynię coś, co odnosi się do myślenia. Zdolności człowieka nie obejmują wytwarzania miodu, obejmują natomiast myślenie, wytwarzanie idei. W ten sposób charakter myślenia zbliżonego do śmierci staje się ponownie żywotny, gdyż miód jest niewątpliwie substancją żywą. Myślenie człowieka także może być żywotne, lecz zarazem może być przeintelektualizowane aż do śmiertelnego stanu i może pozostawać martwe i wyrażać swą martwotę na polu polityki na przykład bądź pedagogiki. Złoto i miód oznaczają przekształcenie głowy, a zatem w sposób naturalny i logiczny, nasz mózg i nasze pojmowanie zostają odmienione jak i wszystkie pozostałe sfery, konieczne do wyjaśnienia obrazów zającowi: gorący stołek izolowany filcem, "radio" wykonane z kości i elementów elektrycznych, które umieszczone było pod stołkiem, a także żelazna podeszwa z magnesem. Musiałem chodzić na tej podeszwie, kiedy obnosiłem zająca wokół, od obrazu do obrazu. Tak więc dziwnemu kuśtykaniu towarzyszył dźwięk uderzeń żelaza o twardą, kamienną podłogę - wszystko to zakłócało ciszę, gdyż moje wyjaśnienia były nieme i radio nastawione było na niemalże niesłyszalną długość fali. Wydaje się, że była to akcja wypływająca z wyobrażeń najbardziej zniewolonych ludzi. W pewnym sensie jest tak, gdyż każdy w sposób świadomy bądź nieświadomy uznaje problem wyjaśniania rzeczy, szczególnie jeśli chodzi o sztukę i działania twórcze i wszystko inne, co zawiera w sobie pewną tajemnicę lub poszukiwania odpowiedzi. Pomysł wyjaśnienia czegoś zwierzęciu powoduje odczucie tajemniczości świata i egzystencji w nim, tajemniczość ta apeluje do wyobraźni. Zatem, jak już powiedziałem, nawet martwe zwierzę zachowuje więcej zdolności intuicyjnych niż niektórzy ludzie wraz z ich uporczywym racjonalizmem. Problem zawiera się w słowie "zrozumienie" i jego licznych znaczeniach, które nie mogą być ograniczone do racjonalnej analizy. Wyobraźnia, natchnienie, intuicja i pragnienie wiodą ludzi ku odczuciu, że owe inne poziomy także odgrywają swą rolę w zrozumieniu. Tu musi znajdować się przyczyna reakcji na tę akcję i dlatego moją techniką stała się próba odkrycia miejsc rozlokowania energii w sferze mocy człowieka raczej niż domaganie się szczególnej wiedzy czy reakcji ze strony publiczności. Probuję ujawnić złożoność zagadnienia sfer twórczych. Jest to zarazem technika wywołania dyskusji na temat sytuacji człowieka w krytycznych czasach, kiedy materialistyczne i racjonalistyczne idee są ciągle powszechne, co idzie w parze z utratą wyobraźni, natchnienia i pojmowania. Nasuwa się znowu pytanie: która Rzeczywistość? Czy jest to ograniczone, materialistyczne rozumienie materii czy też jest to substancja? Substancja stanowi według mnie ważniejsze zagadnienie i zawiera ową ewolucyjną moc, która w końcu prowadzi do prawdziwego znaczenia Materii, z jego źródłem w MATER (matka - jak "matka-ziemia") jako jeden z biegunów duchowości, podczas gdy drugi obejmuje cały proces rozwoju.
***
Tuż przed moim wyjazdem do Porto Łukasz Dybalski pokazał mi zdjęcia Mariny Abramovic odgrywającej performance Beuysa 40 lat później. Zdjęcia w kolorze uzmysłowiły jak Beuys mógł wyglądać w 65.
W przeddzień naszego powrotu do Polski, studenci ESAP zorganizowali pożegnalną domówkę, na której piliśmy wino (Porto, rzecz jasna), jedliśmy portugalski obiad i paliliśmy skręty z haszem. Będąc na rauszu i zmęczony rozmowami, wyciągnąłem papier, markera i cienkopis i zacząłem rysować. Dokładnym impulsem do odejścia od stołu i klęknięcia przy kartkach na podłodze była portmonetka znajomej, Betty. Z Betty dogadywaliśmy się całkiem dobrze, choć kontaktu wiele nie mieliśmy. Dzieliliśmy zainteresowania muzyczne. I wtedy na imprezie dostrzegłem, że ma portmonetkę w kształcie głowy Hello Kitty. Rozbawiło mnie to, bo ja z kolei paraduję co jakiś czas w koszulce i z teczką My Little Pony. I ona i ja traktujemy te nasze przedmioty jako ironiczny żart, element równoważący smętną powagę naszych czarno-odzianych ciał. Musiałem narysować Hello Kitty.
I wtedy Kot połączyl mi się z zającem. A zając trzymany przez rudą dziewczynę na ławce, poprzez zająca trzymanego przez Abramovich, z Beuysem. Rezultat oddałem Betty (oczywiście uprzednio fotografując, bym mógl mieć w swoich archiwach).
Następnie postanowiłem zrobić prezent dziękczynny dla swoich gospodarzy, czyli dla Gugi i Ze. Guga jest świetnym kucharzem, więc narysowałem obiad. Zżyłem się z Miszą, która dla chłopaków, zwłaszcza Ze, jest oczkiem w głowie. Zatem i Misza trafiła na kartkę. Kastracja kota, połączona z nagromadzonymi obrazami wspomnianych powyżej fotografów, jak i z własnymi lękami seksualnymi skończyła się kiełbasą/penisem na środku talerza. Kompozycyjne dopełnienie - nóż i widelec, są oznaką komplementarności Ze i Gugi.
Nie wiem, czy Betty i chłopakom te rysunki się podobały. Marcin Mikołajczyk, asystent z pracowni fotografii, który z nami przybył do Porto, stwierdził po moim objasnieniu motywów, że odbiorcy nie dotrą do symboliki, jaką władowałem w te rysunki. Tak jak często staram się odchodzić od hermetycznej symboliki ostatnimi czasy, tak jednak uważam, że odbiorcy, którym wręczyłem rysunki mają wystarczającą wiedzę i inteligencję, żeby się bawić w hermetyczne łamigłówki. Chłopaki niech sobie szukają związków pomiędzy kotem, obiadem i kastracją. A Betty, jako studentka szkoły fotografii, na pewno zobaczy wystawę Aino Kannisto, więc będzie miała trop. Po kłębku do nitki.
niedziela, 21 grudnia 2008
Pałka, zapałka - dwa kije
Linoryt. 2005
Na pierwszym roku studiów (wydział grafiki) mieliśmy do wykonania kilka prac w różnych technikach tradycyjnych. Na początek był linoryt. Może nie aż tak tradycyjny jak drzeworyt, ale tańszy i łatwiejszy w obróbce.
Zaproponowano nam zilustrowanie którejś ze znanych dziecięcych rymowanek. Wybrałem
Pałka, zapałka, dwa kije.
Kto się nie schowa, ten kryje.
Szukam, pukam i rachuję,
Kogo znajdę zaklepuję. Bęc.
W tamtym okresie dużo było pukania i rachowania przez panów z pałkami i kolejnych gotowych do walki funkcjonariuszy stojących "za pałkami". Rozbito dość brutalnie Marsz Równości w Poznaniu, przez Europę przetoczyła się fala ostrych walk alterglobalistów z policją podczas różnych szczytów. Powyższy linoryt jest na podstawie zdjęcia z jednej takiej manifestacji we Włoszech. Krąg śpiewających dzieci jest oczywiście dodany, a wnikanie w ścianę koresponduje z graffiti, jakie było widoczne na murze w prawym górnym rogu.
Obrazek w komputerze nie oddaje tego, co najciekawsze w linorycie - druku wypukłym. W płachcie linoleum to, co ma być białe, żłobi się dłutem. Nie jest to równoznaczne z wycinaniem, bo kierunek żłobienia i głębokość wcięć są widoczne na gotowej odbitce, nawet gdy jest prawie w całości biała. Gdy matryca jest skończona, nakładamy wałkiem farbę drukarską (zostaje ona tylko na wypukłych, nieżłobionych elementach), kładziemy matrycę na blat prasy, przykrywamy wilgotnym papierem akwafortowym (odpowiednio gruby, właściwie reagujący na wodę i farbę), i przepuszczamy przez prasę. Nacisk wałka prasy wgniata papier w żłobienia, przez co wychodzi nam odbitką z fakturą, a nie płaski rysunek.
Ta faktura drzewo- i linorytu jest nie tylko istotnym czynnikiem estetycznym. Może służyć czemuś innemu. Kiedyś w Wilanowie byłem na wystawie grafiki dla niewidomych. Zaprezentowano kilkanaście prac znanych grafików. Wszystkie były abstrakcyjne i monochromatyczne. Pod oryginalną odbitką znajdującą się za szkłem była reprodukcja linorytowa, którą można było dotykać, jakby się czytało Braille'a. Abstrakcyjny charakter prac powodował, iż odbiorca widzący nie miał wcale przewagi nad niewidomym w odczytywaniu tego, co się przed nim znajduje.
Zapytałem kuratorkę, czy niewidomi, którzy też przecież malują, częściej tworzą obrazy abstrakcyjne, czy figuratywne. Odpowiedziała, że najczęściej figuratywne, bo dla człowieka od urodzenia niewidomego, już coś, czego nie potrafi objąć rękami, np. wielkie drzewo, jest abstrakcją. Opowiedziała też o chłopcu, z którym miała zajęcia. Chciał on malować, używając właściwych kolorów. Dodano zatem do tubek z farbą zapachy, dzięki czemu mógł namalować zielony liść, bo wiedział, że farba pachnąca jak jabłko jest zielona.
Była to dla mnie niesamowicie fascynująca lekcja percepcji.
Zaproponowano nam zilustrowanie którejś ze znanych dziecięcych rymowanek. Wybrałem
Pałka, zapałka, dwa kije.
Kto się nie schowa, ten kryje.
Szukam, pukam i rachuję,
Kogo znajdę zaklepuję. Bęc.
W tamtym okresie dużo było pukania i rachowania przez panów z pałkami i kolejnych gotowych do walki funkcjonariuszy stojących "za pałkami". Rozbito dość brutalnie Marsz Równości w Poznaniu, przez Europę przetoczyła się fala ostrych walk alterglobalistów z policją podczas różnych szczytów. Powyższy linoryt jest na podstawie zdjęcia z jednej takiej manifestacji we Włoszech. Krąg śpiewających dzieci jest oczywiście dodany, a wnikanie w ścianę koresponduje z graffiti, jakie było widoczne na murze w prawym górnym rogu.
Obrazek w komputerze nie oddaje tego, co najciekawsze w linorycie - druku wypukłym. W płachcie linoleum to, co ma być białe, żłobi się dłutem. Nie jest to równoznaczne z wycinaniem, bo kierunek żłobienia i głębokość wcięć są widoczne na gotowej odbitce, nawet gdy jest prawie w całości biała. Gdy matryca jest skończona, nakładamy wałkiem farbę drukarską (zostaje ona tylko na wypukłych, nieżłobionych elementach), kładziemy matrycę na blat prasy, przykrywamy wilgotnym papierem akwafortowym (odpowiednio gruby, właściwie reagujący na wodę i farbę), i przepuszczamy przez prasę. Nacisk wałka prasy wgniata papier w żłobienia, przez co wychodzi nam odbitką z fakturą, a nie płaski rysunek.
Ta faktura drzewo- i linorytu jest nie tylko istotnym czynnikiem estetycznym. Może służyć czemuś innemu. Kiedyś w Wilanowie byłem na wystawie grafiki dla niewidomych. Zaprezentowano kilkanaście prac znanych grafików. Wszystkie były abstrakcyjne i monochromatyczne. Pod oryginalną odbitką znajdującą się za szkłem była reprodukcja linorytowa, którą można było dotykać, jakby się czytało Braille'a. Abstrakcyjny charakter prac powodował, iż odbiorca widzący nie miał wcale przewagi nad niewidomym w odczytywaniu tego, co się przed nim znajduje.
Zapytałem kuratorkę, czy niewidomi, którzy też przecież malują, częściej tworzą obrazy abstrakcyjne, czy figuratywne. Odpowiedziała, że najczęściej figuratywne, bo dla człowieka od urodzenia niewidomego, już coś, czego nie potrafi objąć rękami, np. wielkie drzewo, jest abstrakcją. Opowiedziała też o chłopcu, z którym miała zajęcia. Chciał on malować, używając właściwych kolorów. Dodano zatem do tubek z farbą zapachy, dzięki czemu mógł namalować zielony liść, bo wiedział, że farba pachnąca jak jabłko jest zielona.
Była to dla mnie niesamowicie fascynująca lekcja percepcji.
piątek, 19 grudnia 2008
Sekwencja senna: zdrada
Długopis, kredki.
Czerwiec 2003
Chyba zawsze widzę w swoich snach przez swoje oczy. Wszystkie są niesamowicie realne. Może oprócz jednego z pierwszych snów, jakie pamiętam w ogóle. Miałem wtedy pięć lat. Rodzice nie pozwalali mi oglądać nawet "Dino-Riders", bo były zbyt straszne. Nie miałem zatem dostępu do scen przemocy, seksu, etc. Obudziłem się pewnej nocy leżąc w krzakach w dżungli. Przede mną znajdowała się polanka otoczona drzewami. Tu miało swoją wioskę afrykańskie plemię. Choć otoczenie było w pełnym 3D, sami ludzie byli płascy i animowani stylem lat 80. znanym chociażby z "G.I Joe". Kobiety gotowały, mężczyźni ostrzyli broń, wokół biegały dzieci. Na skraju polanki, przy drzewach, wylegiwał się majestatycznie gepard. Był niczym sfinks egipski. Piekna, sielankowa scena. Wpatruję się w geparda, zauroczony, gdy nagle z pomiędzy drzew zaczynają leciec dzidy. Gepardowi trzy dzidy przebijają bok, tuż pod skórą. Zewsząd wybiegają murzyni wymalowani we wzory wojenne i atakują mieszkańców wioski. Na moich ocach dokonuje się rzeź. Jeden z napastników bierze w ręce głowy dwóch mężczyzn i zderza je ze sobą z taką siłą, iż roztrzaskują się, bryzgając krwią. Przerażony podnoszę się, odwracam, chcę uciekać. Świat snu, mający ironiczny stosunek do znanych nam z rzeczywistości zasad logiki i fizyki, powoduje iż moje nadepnięcie na suchą gałązkę zwraca na mnie uwagę całej bandy najeźdzców. Zaczynam uciekać. Wokół mnie latają dzidy, widzę jak lądują tuż tuż. Wtem, przed sobą, dostrzegam między drzewami drzwi do pokoju gościnnego w moim domu. Wbiegam do niego i wpadam na kwiat w doniczce z takim impetem, iż wraz z kwiatem zaczynamy wirować, aż... zbudziłem się, zlany potem, we własnym łóżku.
Tylko jeden sen w życiu zilustrowałem. Jest to ten narysowany powyżej. W nim już nie ma kreskówkowych postaci. Jestem ja i moja (ówczesna) dziewczyna. Ona jest rozebrana i coś gotuje. Jesteśmy w starym drewnianym domu. Mam coś przynieść z pomieszczenia obok. Idę korytarzem (ze względów kompozycyjnych wyciętym z rysunku) do współczesnej kuchni. Przede mną stoi koleżanka z liceum, z którą flirtuję od jakiegoś czasu, wiedząc że nic z tego nie wyjdzie, a jednocześnie wyładowując w ten sposób pewne frustracje pojawiające się w moim związku. Spoglądam za siebie. Przez transparentną ścianę widzę swoją dziewczynę próbującą zupy chochlą. Nie zdaje sobie sprawy z przezroczystości ściany. A może dzieli nas lustro weneckie? Nieistotne. Całuję się z tą młodą kobietą przed sobą, wciąż wpatrzony w ścianę.
Ze względów kompozycyjnych narysowałem męską postać, mimo iż sen widziałem przez swoje oczy. W ramach pewnej rekompensaty uczyniłem głowę mężczyzny przezroczystą. Ze spraw technicznych - rysunek wykonany jest na dwóch kartkach A4, bo nie miałem bloku A3. A może miałem, ale wolałem wszystkie prace móc włożyć do plastikowych koszulek i wpiąć do segregatora. Chyba w ogóle chciałem stworzyć tryptyk, ale poddałem się i zamknąłem wszystko w takiej, a nie innej przestrzeni.
Jest to scena okrutna i złośliwa. Nie pokazałem tego rysunku swojej (ówczesnej) dziewczynie, bo nie chciałem się tłumaczyć. Tchórzliwe to - prawda. Również godne potępienia jest ukazanie jednego z najbardziej podniecających elementów zdrady - tego, że może dokonywać się ona tuż przy partnerce. Odbierasz przy niej telefon od "szefa" i wymyślasz na poczekaniu czego on od ciebie chce. Ona mogłaby cię nakryć, jest tak blisko dowodu! Ale niedoczekanie. Przytulasz ją, myśląc o innej, a ona wtula się mocniej, myśląc że Twoje ciepło jest adresowane do niej. Rzecz jasna, można zamienić miejscami "Ją" i "Jego" w tym akapicie, bo w tym przypadku płeć nie ma różnicy. Osobnicy obydwu płci to robią i czerpią bembergową satysfakcję, zwłaszcza z tych mini zdrad. Nie z tych wielkich czynów - umawiania się, pieprzenia. Nie, bo tam pojawiają się już bardzo nieokreślone emocje, czasem włącza się sumienie. Ale te najmniejsze, najdrobniejsze, tyci tyci, niedostregalne gołym okiem zdrady są najbardziej podniecające. I najbardziej powszechne.
niedziela, 14 grudnia 2008
Portrety pamięciowe
Hanna Krzysztofiak
Węgiel, herbata. Maj 2008
Łukasz Dybalski
Węgiel, herbata, sprej. Maj 2008
Monika Hanulak
Węgiel. Maj 2008
Tomasz Rutkowski
Węgiel. Maj 2008
Moja matka
Węgiel, herbata, sprej. Maj 2008
Mój dziadek
Węgiel, herbata, sprej. Maj 2008
Mój ojciec
Węgiel, gaza. Maj 2008
Ja jako dziecko
Węgiel, herbata, sprej. Maj 2008
x
x
x
x
x
x
Rok akademicki 2007/2008, czyli trzeci rok studiów, był rokiem twórczej stagnacji. Henryk Gostyński, do którego pracowni rysunku poszedłem, na pierwszym przeglądzie powiedział: "Pan kłamie".
Nic nie wiedział o moich poglądach i twórczości. Na komiksy, będące moim najważniejszym tworem, ledwo zerknął. Spojrzał na rysunki, jakie do czasu przeglądu wykonałem i stwierdził, że kłamię. Że wymyślam. Że nie ma takiego świata, jaki przedstawiam w swojej kresce, w światłocieniu moich prac, w ich głębi przestrzennej lub jej braku.
Dużo oczekiwałem po pracowni człowieka o pseudonimie "Czarny książę". Miał być trudnym dyskutantem. Lubię trudne dyskusje. Zawiodłem się. Niektórzy mówią, że Doda też ma cięte riposty. Faktycznie, gdy ktoś na każdy Twój argument odpowiada: "Twoja stara", albo "Sam jesteś" techniką zdartej płyty, to nie wygrasz. Jak dresiarz wali Cię po mordzie możesz wygłaszać najpiękniejsze sentencje. I tak nie wygrasz.
Wyszedłem z korekty zdruzgotany. Chciałem zmienić pracownię, gdy dotarła do mnie myśl - Ty szczylu pieprzony, masz 24 lata i już wszystkie rozumy pozjadałeś? Może faktycznie kłamiesz. Przecież jesteś przeciętnym rysownikiem. To TY spróbuj otworzyć oczy na to co ten facet próbuje ci powiedzieć.
I zrobiłem to. Na każdą następną korektę przynosiłem kolejną porcję zupełnie odmiennych prac. Ale za każdym razem okazywało się, że kłamię.
Nie wiem, czy mogę uznać prace z tego roku za swoje. Też nie mogę uznać je za prace Gostyńskiego. Bo uważał je za śmiecie. Może nimi są.
Powyższy cykl stworzyłem w jedną noc. Narysowałem na papierze 50x50 cm portrety rodziny i znajomych, po czym je miąłem, aż były tylko kulkami papieru. Niektóre się podarły. Rozprostowałem, je i wmontowałem w czarne ramy. Niektóre pokolorowałem herbatą. Do kubka wody włożyłem trzy lub cztery torebki herbaty i tym roztworem malowałem. Na niektórych portretach użyłem farby w spreju. Ojcu nakleiłem na głowie okład, bo czoło mu się rozdarło. Sobie w gardło wcisnąłem kartki z jakiejś książki o wojnie.
Nie pamiętam twarzy. Widzę tylko ciągle zmieniające się pseudoportrety na ruchomej siatce przypominającej ten zmiętolony papier. Moje wspomnienia są tak kiepskie jak te rysunki.
Gostyński powiedział, że są do niczego i kłamię. Odszedłem z jego pracowni. Kilka tygodni później miał prawie śmiertelny wypadek samochodowy, bo którym złagodniał. Teraz zachęca swoich studentów do poszukiwań i ich wspiera. Teraz sobie może.
A ja nie rysuję. Żeby nie kłamać. A nawet gdy coś pojawi się na kartce, nie jest moje. A może jest. Nie wiem. Nie ufam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)