piątek, 19 grudnia 2008

Sekwencja senna: zdrada
















Długopis, kredki.
Czerwiec 2003


Chyba zawsze widzę w swoich snach przez swoje oczy. Wszystkie są niesamowicie realne. Może oprócz jednego z pierwszych snów, jakie pamiętam w ogóle. Miałem wtedy pięć lat. Rodzice nie pozwalali mi oglądać nawet "Dino-Riders", bo były zbyt straszne. Nie miałem zatem dostępu do scen przemocy, seksu, etc. Obudziłem się pewnej nocy leżąc w krzakach w dżungli. Przede mną znajdowała się polanka otoczona drzewami. Tu miało swoją wioskę afrykańskie plemię. Choć otoczenie było w pełnym 3D, sami ludzie byli płascy i animowani stylem lat 80. znanym chociażby z "G.I Joe". Kobiety gotowały, mężczyźni ostrzyli broń, wokół biegały dzieci. Na skraju polanki, przy drzewach, wylegiwał się majestatycznie gepard. Był niczym sfinks egipski. Piekna, sielankowa scena. Wpatruję się w geparda, zauroczony, gdy nagle z pomiędzy drzew zaczynają leciec dzidy. Gepardowi trzy dzidy przebijają bok, tuż pod skórą. Zewsząd wybiegają murzyni wymalowani we wzory wojenne i atakują mieszkańców wioski. Na moich ocach dokonuje się rzeź. Jeden z napastników bierze w ręce głowy dwóch mężczyzn i zderza je ze sobą z taką siłą, iż roztrzaskują się, bryzgając krwią. Przerażony podnoszę się, odwracam, chcę uciekać. Świat snu, mający ironiczny stosunek do znanych nam z rzeczywistości zasad logiki i fizyki, powoduje iż moje nadepnięcie na suchą gałązkę zwraca na mnie uwagę całej bandy najeźdzców. Zaczynam uciekać. Wokół mnie latają dzidy, widzę jak lądują tuż tuż. Wtem, przed sobą, dostrzegam między drzewami drzwi do pokoju gościnnego w moim domu. Wbiegam do niego i wpadam na kwiat w doniczce z takim impetem, iż wraz z kwiatem zaczynamy wirować, aż... zbudziłem się, zlany potem, we własnym łóżku.

Tylko jeden sen w życiu zilustrowałem. Jest to ten narysowany powyżej. W nim już nie ma kreskówkowych postaci. Jestem ja i moja (ówczesna) dziewczyna. Ona jest rozebrana i coś gotuje. Jesteśmy w starym drewnianym domu. Mam coś przynieść z pomieszczenia obok. Idę korytarzem (ze względów kompozycyjnych wyciętym z rysunku) do współczesnej kuchni. Przede mną stoi koleżanka z liceum, z którą flirtuję od jakiegoś czasu, wiedząc że nic z tego nie wyjdzie, a jednocześnie wyładowując w ten sposób pewne frustracje pojawiające się w moim związku. Spoglądam za siebie. Przez transparentną ścianę widzę swoją dziewczynę próbującą zupy chochlą. Nie zdaje sobie sprawy z przezroczystości ściany. A może dzieli nas lustro weneckie? Nieistotne. Całuję się z tą młodą kobietą przed sobą, wciąż wpatrzony w ścianę.

Ze względów kompozycyjnych narysowałem męską postać, mimo iż sen widziałem przez swoje oczy. W ramach pewnej rekompensaty uczyniłem głowę mężczyzny przezroczystą. Ze spraw technicznych - rysunek wykonany jest na dwóch kartkach A4, bo nie miałem bloku A3. A może miałem, ale wolałem wszystkie prace móc włożyć do plastikowych koszulek i wpiąć do segregatora. Chyba w ogóle chciałem stworzyć tryptyk, ale poddałem się i zamknąłem wszystko w takiej, a nie innej przestrzeni.

Jest to scena okrutna i złośliwa. Nie pokazałem tego rysunku swojej (ówczesnej) dziewczynie, bo nie chciałem się tłumaczyć. Tchórzliwe to - prawda. Również godne potępienia jest ukazanie jednego z najbardziej podniecających elementów zdrady - tego, że może dokonywać się ona tuż przy partnerce. Odbierasz przy niej telefon od "szefa" i wymyślasz na poczekaniu czego on od ciebie chce. Ona mogłaby cię nakryć, jest tak blisko dowodu! Ale niedoczekanie. Przytulasz ją, myśląc o innej, a ona wtula się mocniej, myśląc że Twoje ciepło jest adresowane do niej. Rzecz jasna, można zamienić miejscami "Ją" i "Jego" w tym akapicie, bo w tym przypadku płeć nie ma różnicy. Osobnicy obydwu płci to robią i czerpią bembergową satysfakcję, zwłaszcza z tych mini zdrad. Nie z tych wielkich czynów - umawiania się, pieprzenia. Nie, bo tam pojawiają się już bardzo nieokreślone emocje, czasem włącza się sumienie. Ale te najmniejsze, najdrobniejsze, tyci tyci, niedostregalne gołym okiem zdrady są najbardziej podniecające. I najbardziej powszechne.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Praca wyszła genialnie. Wprawdzie do oniryzmu jej daleko, ale to i lepiej.

Jestem serdecznie wdzięczny za te wszystkie szczegółowe opisy :). Nie jestem pewien czy bez nich odbiór prac, które tu publikujesz byłby tak podniecający.

Wesołych!

Daniel Chmielewski pisze...

A, dziękuję. Prace to prace, takie sobie, umieszczam sobie. Wydaje mi się, że przyjrzenie się procesowi jest bardziej uniwersalne i ciekawsze, niż same moje twory plastyczne.

Również i Tobie, Bulbinie, życzę wesołych i radosnych świąt!